Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem przyjechał ze skrzypcami i grał z żoną. Długo im nie szło, nie mieli nut, które im były potrzebne, a z tych, które były, żona nie mogła grać bez przygotowania. Lubiłem bardzo muzykę i pomagałem, ustawiając im pulpit, przewracając nuty. Zagrali cośniecoś. Jakieś pieśni bez słów i sonatę Mozarta. Grał doskonale. Miał rozwinięte w najwyższym stopniu to, co się nazywa tonem, prócz tego miał subtelny, szlachetny smak, zupełnie nie licujący z jego charakterem. Rozumie się, grał znacznie lepiej od żony, pomagał jej i przytem grzecznie chwalił jej grę. Zachowywał się zupełnie stosownie. Żona wydawała się zajęta jedynie muzyką i była bardzo prosta i naturalna. A. ja, choć udawałem zainteresowanie, przez cały wieczór bez przerwy dręczyłem się zazdrością.
Od pierwszej chwili, gdy spotkały się ich oczy, widziałem, że ukryte w nich pomimo stanowiska społecznego i towarzyskiego zwierzę spytało: — „Czy można?“ — i odpowiedziało: — „O tak, naturalnie!“ — Widziałem, iż nie spodziewał się nigdy, że znajdzie w żonie mojej, moskiewskiej damie, tak uroczą kobietę i że był bardzo z tego zadowolony, gdyż nie miał żadnych wątpliwości co do jej zgody. Cały znak zapytania tkwił w tem, czy nie przeszkodzi nieznośny mąż. Gdybym był czysty, nie rozumiałbym tego, ale jak większość mężczyzn myślałem tak o kobietach, zanim się ożeniłem, i dlatego czytałem w jego duszy czarno na białem.
Dręczyłem się zwłaszcza tem, iż widziałem nie-