Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Przez cały ten dzień nie mówiłem z nią, nie mogłem. Bliskość jej wzbudzała we mnie taką nienawiść, że bałem się samego siebie. Przy obiedzie i w obecności dzieci spytała mnie, kiedy jadę. Musiałem w następnym tygodniu pojechać na zjazd powiatowy. Powiedziałem kiedy. Spytała, czy nie trzeba mi czego na drogę. Nie odpowiedziałem i w milczeniu poszedłem do gabinetu. Ostatnio nigdy nie przychodziła do mego gabinetu, szczególnie o tej porze. Leżę w gabinecie i złoszczę się. Nagle znajome kroki. I oto do głowy mi przychodzi myśl, że ona jak żona Urjasza chce ukryć już popełniony grzech i dlatego o tak niezwykłej godzinie przychodzi do mnie. „Czyżby szła do mnie“ — myślę, słysząc jej zbliżające się kroki. — Jeżeli do mnie, to znaczy, że mam słuszność“. I w duszy wybucha niewysłowiona ku niej nienawiść. Coraz bliższe, bliższe są kroki, czy nie pójdzie obok, do salonu? Nie, drzwi się otwierają, i ukazuje się w nich jej wyniosła, piękna postać. Na twarzy jej i w oczach maluje się nieśmiałość