Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

wskazującego na jeszcze wyższy stopień tego szału. Zapragnąłem okropnie bić, zabić ją, ale wiedziałem, że mi tego nie wolno, i dlatego, aby dać jednak ujście szaleństwu, schwyciłem przycisk ze stołu, raz jeszcze krzyknąłem: — „Odejdź” — i rzuciłem nim o ziemię tuż przy niej. Dobrze celowałem obok. Wtedy wyszła z pokoju, ale zatrzymała się we drzwiach. I tu, póki jeszcze mogła widzieć (zrobiłem to dlatego, żeby widziała), zacząłem chwytać ze stołu rzeczy: lichtarz, kałamarz, rzucać na ziemię, nie przestając krzyczeć: — „Odejdź, wynoś się, nie odpowiadam za siebie!“
Odeszła i natychmiast zaprzestałem.
Po godzinie przyszła do mnie niania i powiedziała, że żona ma atak histerji. Poszedłem do niej, łkała, śmiała się, nie mogła wyrzec słowa, drgała całem ciałem. Nie udawała, była naprawdę chora.
Rankiem, kiedy po pogodzeniu przyznałem się, że byłem zazdrosny o Truchaczewskiego, nie zmieszała się wcale i w jak najnaturalniejszy sposób roześmiała: tak dziwna wydała się jej, jak mówiła, możliwość odczuwania skłonności do takiego człowieka.
— Czy może porządna kobieta odczuwać coś do takiego człowieka poza zadowoleniem, jakie daje muzyka. Ależ jeżeli chcesz, mogę go nigdy nie widzieć więcej. Nawet w niedzielę, chociaż wszyscy są zaproszeni; napisz mu, że się źle czuję — i koniec. Jedno mnie gniewa tylko, że ktoś, a zwłaszcza on sam, może pomyśleć, że jest niebez-