duszę uszlachetniająco — głupstwo, nieprawda. Działa ona, działa strasznie, mówię o sobie, ale bynajmniej nie uszlachetniająco, działa ani uszlachetniająco, ani poniżająco, lecz drażniąco. Jakby to panu powiedzieć. Muzyka każe mi zapomnieć o sobie, o swem prawdziwem położeniu, stawia mnie w jakiemś obcem położeniu. Pod wpływem muzyki zdaje mi się, że czuję to, czego właściwie nie czuję, rozumiem to, czego nie rozumiem, mogę to, czego nie mogę. Tłumaczę to w ten sposób, że muzyka działa jak ziewanie, jak śmiech. Spać mi się nie chce, ale ziewam, patrząc na ziewających; śmiać się niema czego, ale śmieję się, słysząc śmiech. Muzyka odrazu wprowadza mię w ten stan duchowy, w jakim znajdował się ten, kto ją tworzył. Dusze nasze się zespalają, i razem z nim przenoszę się z jednego stanu w drugi. Ale nie wiem, poco to robię. Przecież — choćby ten, kto stworzył naprzykład Sonatę Kreutzerowską — Beethoven, przecież ten człowiek wiedział, dlaczego znajdował się w takim stanie; stan ten wywołały pewne jego postępki i dlatego dla niego stan ten miał sens, dla mnie zaś nie miał żadnego. I dlatego muzyka tylko rozdrażnia, ale nie kończy wrażenia. Oto marsza wojennego grają, żołnierze pójdą w takt marszu, i muzyka osiągnęła cel; zagrano coś skocznego, zatańczyłem, odśpiewano mszę, i przyjąłem komunję — muzyka osiągnęła cel, a tu jest tylko rozdrażnienie, nic zaś nie wskazuje, co trzeba podczas tego czynić.
I dlatego muzyka tak strasznie, tak okropnie
Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.