Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

posiwiałemi kędzierzawemi włosami i niezwykle błyszczącemi oczami, szybko przebiegającemi z przedmiotu na przedmiot. Ubrany był w stare, ale przez drogiego krawca uszyte palto z barankowym kołnierzem i w wysoką barankową czapkę. Gdy rozpinał palto, widać było pod niem surdut i rosyjską wyszywaną koszulę. Osobliwość tego pana polegała jeszcze na tem, że od czasu do czasu wydawał dziwne dźwięki, podobne do pokasływania lub zaczętego i urwanego śmiechu.
Pan ten przez cały czas podróży starannie unikał obcowania i znajomości z pasażerami. Na zapytania sąsiadów odpowiadał krótko i ostro i albo czytał, albo palił, patrząc w okno, albo, wyjąwszy zapasy ze swego starego worka, pił herbatę lub jadł.
Zdawało mi się, że ta samotność mu ciąży, i kilka razy chciałem go zagadnąć, ale za każdym razem, kiedy oczy nasze się spotykały, co zdarzało się często, gdyż siedzieliśmy naprzeciw siebie, odwracał się, brał książkę lub patrzał w okno.
Następnego dnia przed wieczorem, w czasie postoju pociągu na dużej stacji, nerwowy ten pan poszedł po gorącą wodę i zaparzył sobie herbaty. Podróżny zaś z porządnemi, nowemi walizami, adwokat, jak się później dowiedziałem, poszedł ze swoją sąsiadką, damą w nawpółmęskiem palcie, palącą papierosa, na stację napić się herbaty.
Podczas nieobecności tych państwa do wagonu weszło kilka nowych osób, a w ich liczbie wysoki, ogolony, pomarszczony starzec, najwidoczniej