Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem. Pamiętam tylko, że miałem świadomość tego, iż gotuje się coś strasznego i bardzo ważnego w mojem życiu. Czy to moja wyobraźnia wywołała ów ważny fakt, czy też go przeczuwałem tylko — nie wiem. Możliwe i to, że po tem, co się stało, wszystkie poprzedzające chwile nabrały w mem wspomnieniu ponurego odcienia.
Zajechałem przed ganek; była godzina pierwsza. Kilku dorożkarzy, widząc światło w oknach, stało przed gankiem, czekając na pasażerów (w naszem mieszkaniu oświetlony był salon i bawialnia). Nie zdając sobie sprawy z tego, dlaczego w naszych oknach pali się światło o tak późnej porze, wszedłem na schody w tym samym stanie oczekiwania czegoś strasznego i zadzwoniłem. Lokaj, dobry, sumienny i bardzo głupi Jegor — otworzył mi. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy w przedpokoju, był płaszcz, wiszący na wieszadle obok drugiego okrycia. Powinienem był się zdziwić, ale się nie zdziwiłem dlatego, że się tego spodziewałem. „No, rozumie się“ — powiedziałem sobie, kiedy zapytałem Jegora, kto tu jest, a on wymienił mi nazwisko Truchaczewskiego. Zapytałem, czy jest jeszcze kto. Odpowiedział: — „Nie, nikogo niema“. — Pamiętam, że powiedział to z taką intonacją, jakgdyby chciał mię ucieszyć i rozproszyć moje wątpliwości, że jest jeszcze ktoś. — „Tak, tak — mówiłem jakby do siebie. — A dzieci?“ — „Chwała Bogu, zdrowe. Już dawno śpią.“
Nie mogłem złapać tchu i powstrzymać drżenia szczęk. Tak, widocznie nie jest tak, jak my-