Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

krotnie się przeżegnawszy, nasunął równo i głęboko swą czapkę, poprawił się na siedzeniu i zaczął mówić:
— I dawniej tak, panie mój, bywało, tylko rzadziej — powiedział. — W dzisiejszych czasach nie można się od tego uchronić. Za bardzo uczeni jesteśmy.
Pociąg jechał coraz prędzej i prędzej, turkocąc na spojeniach, i trudno było słuchać, ale rozmowa zaciekawiła mię, i przysiadłem się bliżej. Sąsiad mój, nerwowy pan o błyszczących oczach, zaciekawił się również i przysłuchiwał, nie wstając z miejsca.
— A czemuż to wykształcenie jest takie szkodliwe? — spytała dama z ledwie widocznym uśmiechem. — Czyż naprawdę lepiej jest żenić się tak, jak to dawniej bywało, kiedy narzeczony i narzeczona nawet się nie znali? — ciągnęła, jak to czyni wiele pań, odpowiadając nie na słowa swego rozmówcy, ale na te, które on miał według jej przypuszczeń wypowiedzieć. — Nie wiedzieli, czy kochają, czy mogą pokochać i, wychodząc za kogo się trafiło, męczyli się przez całe życie — mówiła, zwracając się do mnie, do adwokata, najmniej jednak do starca, z którym rozmawiała.
— Za bardzo już uczeni jesteśmy — powtórzył kupiec, pogardliwie patrząc na damę i zostawiając jej pytanie bez odpowiedzi.
— Pragnąłbym się dowiedzieć, jak sobie pan tłumaczy związek między wykształceniem a nie-