Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

zgodą w małżeństwie — spytał adwokat, z ledwie widocznym uśmiechem.
Kupiec chciał coś powiedzieć, ale dama mu przerwała:
— Nie, te czasy już minęły — powiedziała, ale adwokat ją zatrzymał:
— Niech mu pani pozwoli wypowiedzieć swe zdanie.
— Z nauki są tylko głupstwa — stanowczo rzekł starzec.
— Żenią takich, co się nie kochają, a potem dziwią się, że żyją w niezgodzie — śpiesznie mówiła dama, oglądając się na adwokata, na mnie, nawet na subjekta, który, powstawszy ze swego miejsca i oparłszy się o poręcz, słuchał rozmowy z uśmiechem.
— Przecież tylko zwierzęta można parzyć tak, jak gospodarz sobie życzy, a ludzie mają swoje skłonności, przywiązania — mówiła dama, chcąc widocznie dotknąć kupca.
— Zbytecznie pani to mówi — powiedział starzec — zwierzę to bydlę, a człowiekowi dane jest prawo.
— No, ale jak żyć z człowiekiem, kiedy miłości niema — wygłaszała wciąż z pośpiechem dama swe poglądy, które widocznie wydawały się jej bardzo nowoczesnemi.
— Dawniej nie łamano sobie nad tem głowy — przekonującym tonem powiedział stary. — Dziś dopiero to wprowadzono. Byle co, a żona zaraz mówi: — „Pójdę sobie od ciebie“. — Taka sama mo-