Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

czyźni jak na targu chodzą i wybierają. A panny czekają i myślą, ale nie mają odwagi powiedzieć: — „Mnie, nie, mnie! Nie ją, a mnie; patrz, jakie mam ramiona i t. d.“ — A my, mężczyźni, przechadzamy się, przypatrujemy i jesteśmy bardzo zadowoleni. — „Wiem, nie bój się, nie dam się złapać.“ — Przechadzają się, i spoglądają, i są bardzo zadowoleni, że to tak dla nich wszystko urządzono. Patrz! nie ustrzegłeś się — bęc i wpadłeś!
— A więc jak ma być? — spytałem. — Czy kobieta ma się oświadczać?
— A nie wiem jak; przecież jak równość, to równość. Jeżeli swatostwo uważa się za poniżające, to to jest tysiąc razy bardziej niskie. Tam prawa i szanse są jednakowe, a tu kobieta jest albo niewolnicą, wystawioną na sprzedaż, albo przynętą do sideł — „bywać w świecie“. Niech pan spróbuje powiedzieć jakiej mateczce albo nawet samej pannie prawdę, że jest zajęta jedynie łapaniem narzeczonego. Mój Boże! co za obraza! A przecież one wszystkie tak robią i nie mają nic innego do roboty. Przecież to okropne widzieć, jak młodziutkie, biedne, niewinne dziewczęta tem się zajmują. Żeby to robiono przynajmniej otwarcie, ale w ten sposób — to przecież jest zwykłe oszustwo. — „Ach, pochodzenie gatunków, jakież to ciekawe! Ach, Lili gorąco się interesuje malarstwem. Czy będzie pan na wystawie? Jakie to pouczające! A przejażdżki, a przedstawienia, a symfonja? Ach, jakie to nadzwyczajne! Moja Lili szaleje za muzyką. A dlaczegóż to pan nie podziela