Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, bo szczerze chciałam zasłużyć na jego przychylność, którą posiadałam tylko za to, żem była córką swego ojca.
Katia, uśpiwszy Sonię, wróciła do nas i skarżyła mu się na mój stan apatyczny.
— Otóż macie, najważniejszej rzeczy nie zdradziła przedemną — rzekł, uśmiechając się i z wyrzutem kiwając głową w moją stronę.
— I o czem tu opowiadać — odrzekłam mu — a przytem to pewnie prędko minie. (Rzeczywiście zdawało mi się w tej chwili, że nietylko przeszła moja dawna rozpacz, ale że jej nigdy nie było).
— To źle nie umieć znosić samotności — rzekł znowu. — Czyż pani doprawdy już dorosła?
— Naturalnie, że dorosła — odpowiedziałam ze śmiechem.
— Nie, pusta panna, która po to tylko żyje, żeby się nią zachwycali, a jak będzie sama, to ją wszystko nudzi. Wszystko dla pozoru, nic dla siebie!
— Ładnego pan zdania o mnie — rzekłam, byle coś powiedzieć.
— Nie — przemówił po chwili milczenia; — nie byłaby pani podobną do ojca; w pani musi być coś poważniejszego.
I znowu pochlebiło i uradowało mnie jego badawcze, serdeczne spojrzenie. Dopiero teraz spostrzegłam w tej twarzy, tak wesołej na pozór, ów szczególny sposób patrzenia, z początku pogodny, potem coraz głębszy i trochę smutny.
— Pani nie powinna się nudzić i nie ma na to prawa — ciągnął dalej; — od czegoż książki, muzyka, którą pani rozumie, nauka i całe życie, do którego koniecznie trzeba się przygotować? Teraz czas najwłaściwszy, za rok już będzie zapóźno.
Rozmawiał ze mną, jak ojciec lub wuj; czułam, że się ciągle stara utrzymywać na równym ze mną poziomie.