wyjechać na zimę albo do Petersburga dla wychowania Soni, albo zagranicę.
— Żeby też pan mógł z nami pojechać, — odezwała się Katia — bo zagranicą będziemy się czuły, jak w lesie.
— O, chętniebym z wami naokoło świata pojechał — odrzekł na wpół seryo, na wpół żartem.
— No to jedźmy — rzekłam mu.
— A matka, a interesy? — odezwał się. — Zresztą nie oto chodzi; proszę mi lepiej opowiedzieć, jak zeszła zima. Czyżby pani znowu się nudziła?
Gdy mu opowiedziałam, że podczas jego nieobecności pracowałam i nie nudziłam się wcale, a Katia potwierdziła moje słowa, pochwalił mnie, jak dziecko, słowem i spojrzeniem. Czułam konieczność zwierzania się przed nim, jak na spowiedzi, nietylko ze swoich dobrych myśli i uczynków, ale i z takich, które wiedziałam, że mu nie będą się podobały.
Wieczór był bardzo piękny i chociaż zebrano ze stołu, zostaliśmy na werendzie, a rozmowa szła tak żywo, że nie spostrzegłam, jak stopniowo milkły i oddalały się wszelkie głosy ludzkie. Z oblanych rosą kwiatów unosił się czarujący aromat. Słowik wyciął kilka treli, ale spłoszony naszemi głosami, umilkł, znowu; gwiazdziste niebo zdawało się skłaniać ku ziemi.
Zauważyłam, że ściemniało, wtedy dopiero, gdy znęcony białością mojej chustki nietoperz, cicho wleciał pod płótno werendy i przestraszył mnie, zatrzepotawszy skrzydłami nad głową; miałam już krzyknąć, ale on równie cicho i szybko wymknął się i znikł w cieniach ogrodu.
— Jak ja lubię wasze Pokrowskie — odezwał się Sergiusz Michałowicz, zmieniając temat rozmowy; — całe życie gotówbym przesiedzieć na tej werendzie!
— Więc proszę siedzieć — rzekła Katia.
— Tak siedzieć — podchwycił — ale życie nie siedzi
Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.