Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Widocznem było, że dzisiaj przynajmniej, unikniemy burzy.
Na drodze za ogrodem panował ruch wielki: jedne wozy, naładowane złotemi snopami i skrzypiące pod ich ciężarem, wlokły się wolno pod ich ciężarem w stronę stodoły; inne, puste, z hałasem mknęły na ich spotkanie. Po przez przejrzyste zasłony liści widać było unoszące się nad drogą gęste kłęby kurzu. W stodole panował taki sam ruch? słychać było skrzypienie kół, głosy ludzkie i z daleka widać było, jak za każdą przybywającą furą coraz się wznosiły stogi, po których uwijali się spracowani ludzie.
Z zakurzonych łanów płynęła fala zmieszanych dźwięków: pieśni, turkotu i nawoływań. Z prawej strony leżały równe pokosy, nad któremi naginały się jaskrawo ubrane baby, to związując snopy, to ustawiając je kopami, które za chwilę zabierały nadjeżdżające wozy z lewej strony. Łan był już wyłysiały.
Ten jeden obraz zabierał lato z przed moich oczu, zwiastując ponurą jesień. W naszym kątku było cicho i świeżo, bo zresztą zewsząd przeciskał się pył, upał i wszędzie zalany gorącemi promieniami poruszał się i gwarzył tłum pracowity.
A Katia spała tak smacznie na ocienionej ławeczce, wiśnie tak soczyście błyszczały na talerzu, woda tak tęczowo i jasno grała w słońcu, a mnie było tak dobrze. Myślałam sobie:
— Cóżem ja winna, że jestem tak szczęśliwa, i jakby się podzielić tem szczęściem, i komu oddać i to szczęście i siebie zarazem?...
Słońce już zaszło po za wierzchołki brzozowej alei. Widnokrąg coraz się rozszerzał i zajaśniał oświecony ukośnemi promieniami. Ludzie zbierali się w gromadę, baby z sierpami i wiązadłami za pasem, chłopcy z grabiami i kosami na ramionach.
Kilka wozów widocznie po raz ostatni przemknęło