Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc w jakiż sposób kobieta ma się dowiedzieć, że jest kochaną? — spytała Katia.
— Tego nie wiem — odpowiedział — każdy musi mieć swój sposób, a jeżeli miłość jest, to sama się zdradzi. Ile razy czytałam powieść, wyobrażałam sobie, jaką zakłopotaną minę musiał mieć porucznik Strelski czy też Alfred, kiedy wykrztusił: „Eleonoro,” kocham cię! i czekał, czy się jaki cud nie stanie. Tymczasem nic się nie stało, ani z nim, ani z nią, pozostały te same oczy, usta i wszystko to samo!
Już wówczas czułam w tym żarcie trochę prawdy, czułam, że to się mnie tyczy, ale Katia oburzała się na takie lekceważenie powieściowych bohaterów.
— Wieczne paradoksy! — rzekła — Proszę się tylko przyznać, ile razy pan sam mówił kobiecie, że ją kocha?
— O, nie, nie mówiłem nigdy, nie przyklękałem na jedno kolano — odpowiedział z uśmiechem — i zaręczam, że tego nie zrobię!
Pewnie, że mi nie potrzebuje mówić o swej miłości: — myślałam teraz, przypominając sobie tę rozmowę — kocha mnie, wiem o tem, a udaną obojętnością nie łatwo mnie zwiedzie. — Chociaż przez ten wieczór prawie się do mnie nie zwracał, jednak w każdem słowie, wymówionem do Soni czy Kati, w każdym ruchu i spojrzeniu czułam miłość i nie wątpiłam o niej. Miałam tylko pewien żal do niego, że nie chciał tego wymarzonego szczęścia, które tak łatwo było zdobyć odrobiną prostoty i pokory. Mimo to jednak przykro mi było, żem go rozgniewała. Po herbacie zasiadłam do fortepianu.
— Proszę zagrać! — rzekł.
— Czy się pan na mnie gniewa? — spytałam.
— Za co? — odpowiedział.
— Że nie posłuchałam pana po obiedzie — rzekłam, płonąc rumieńcem.
Zrozumiał mnie i głową pokiwał, a spojrzał tak, jakby