Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Był właśnie Post Uspieński, więc nikogo nie mógł zdziwić mój zamiar spowiadania się w tym czasie.
Przez cały ten tydzień Sergiusz Michałowicz ani razu nie zjawił się u nas, lecz mnie to wcale ani zdziwiło ani gniewało, przeciwnie, byłam mu wdzięczna, że mi nie przeszkadza i spodziewałam się go dopiero w dniu moich urodzin. W ciągu tych dni wstawałam bardzo wcześnie i przechadzałam się po ogrodzie, przypominając swoje wczorajsze grzechy i układając tak program dnia, żeby nazajutrz być zadowoloną i nie zgrzeszyć ani razu. Wówczas wydawało mi się tak łatwem być bez grzechu. Sądziałam, że trzeba na to tylko trochę pracy i dobrej woli.
Konie zajeżdżały, siadałyśmy z Katią, albo panną służącą do wolantu i jechałyśmy o trzy wiorsty do cerkwi. Wchodząc do cerkwi przypominałam sobie zawsze, że się modlę „za wszystkich wchodzących tu z bojaźnią Bożą” i starałam się z tem uczuciem wkraczać w jej podwoje. W cerkwi bywało najwyżej dziewięć osób spowiadających się, włościan lub służby dworskiej. Pamiętam, z jaką uprzejmością starałam się odpowiadać na ich ukłony, a potem sama chodziłam do starego zakrystyana po świece i stawiałam je przed obrazem Matki Boskiej.