Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla mnie, który już młodość przeżyłem, tak, ale nie dla pani — mówił. — Pani jeszcze życia nie zna, ono może się jeszcze do pani uśmiechnąć inaczej, pani możesz jeszcze w czem innem znaleźć szczęście, które teraz widzisz we mnie, bo mnie kochasz.
— O, nie, ja zawsze dążyłam do takiego cichego rodzinnego życia! — zawołałam.
On się uśmiechnął.
— To ci się tylko tak zdaje, moje dziecko, dla ciebie to zamało tego, masz młodość i piękność — powtórzył z zadumą.
Ale ja obruszyłam się na jego niedowiarstwo.
— Więc za cóż pan mnie kocha — zawołałam gniewnie — za młodość, czy za piękność?
— Nie wiem, ale kocham — rzekł, przyglądając mi się z zachwytem.
Patrzałam mu w oczy. Nagle stało się ze mną coś dziwnego. Najpierw przestałam widzieć otaczające mnie przedmioty, potem twarz jego znikła przedemną i tylko błyszczące oczy świeciły prosto w moje źrenice, potem wydało mi się, że te oczy przeniknęły mi do duszy i musiałam użyć całej mocy nad sobą, aby otrząsnąć się z tego rozkosznego uczucia, które we mnie ten wzrok budził.
W przeddzień naszego ślubu ku wieczorowi rozpogodziło się trochę. Po letnim deszczu wszystko było mokre i świeże, a w ogrodzie po raz pierwszy przezierała pustka. Niebo też było jasne, zimne i blade. Usypiałam z radością, myśląc, że dzień naszego ślubu będzie pogodny. W ten dzień uroczysty obudziłam się z brzaskiem, a myśl, że to już dzisiaj... zdziwiła mnie i przeraziła jakby.
Wyszłam do ogrodu. Słońce zaledwie wzeszło i przeglądało przez pożółkłe lipy długiej alei. Drożyna była też zasypana suchemi liśćmi, które szeleściły pod stopami.
Pomarszczone ponsowe grona jarzębiny czerwieniały wśród zczerniałych listków. Przymrozek po raz pierwszy