Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, cóż ci opowiadałem? Powtórz — zapytywał mnie ale ja nie umiałam powtórzyć, tak mi się śmiesznem wydawało, że on mi opowiada o czem inmem, niż o mnie i o sobie, bo właściwie cóż nas mogło obchodzić, po za nami dwojgiem?
Później dopiero już zaczęły mnie istotnie zajmować jego interesy i projekty.
Do obiadu Tatjana Semionówna nie wychodziła ze swego pokoju, ale rozmawiała z nami przez posłów.
Jak dziwnie zawsze brzmiał ten głos jej spokojnego, poważnego kątka, w naszym szczęśliwym światku. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, gdy przychodziła pokojówka, żeby nam powiedzieć, że Tatjana Semionówna pyta, jakieśmy noc spędzili po wczorajszej przechadzce i oznajmia, że ona ma ból w boku i że psy nie dały jej zasnąć. Pytała, czy nam smakowały obwarzanki z makiem, bo je dziś piekł nie stary Grzegórz, ale Mikołaj i byłyby wcale nie złe, gdyby ich nie przypalił. Do obiadu nie długo byliśmy razem.
Ja grałam i czytałam, a on pisał albo obchodził gospodarstwa, ale o czwartej schodziliśmy się w salonie. Mama wypływała ze swego pokoju, zjawiali się rezydenci, kilku podróżnych, bo wędrowni nie mijali nigdy naszego domu.
Codzień, według starego zwyczaju mąż idąc do stołu, podawał ramię matce, a ona wymagała, żeby mi drugie podał i codzień z trudnością przeciskaliśmy się przeze drzwi.
Podczas obiadu prezydowała mama, rozmowy bywały poważne, trochę nawet uroczyste, tylko nasze wesołe słowa przerywały ten nastrój.
Od czasu do czasu między matką a synem zawiązywały się małe sprzeczki, w których żartowali potroszę ze siebie; lubiłam bardzo te sprzeczki, gdyż przebijało z nich ich przywiązanie wzajemne.
Po obiedzie mama zasiadała w salonie w wielkim fo-