— Zobaczysz, jak na nas tam będą patrzali — mówił mi przed wyjazdem ze wsi — tutaj jesteśmi mali Krezusi, a tam będziemy bardzo niebogaci i dlatego musimy bawić tylko do Wielkanocy i nie bywać w świecie; a i dla ciebie nie pragnąłbym zabaw.
— Po co nam świat — pytałam — dosyć będzie krewnych, znajomych, teatru, usłyszymy operę, kilka koncertów i jeszcze przed końcem postu wrócimy do domu.
Ale skorośmy przyjechali do Petersburga, wszystkie te plany poszły w niepamięć. Znalazłam się nagle w świecie zupełnie nowym, szczęśliwym, radość mną owładnęła, życie uśmiechnęło się do mnie nowym powabem, przeszłość zbladła w mych wspomnieniach.
— To był wstęp do życia — mówiłam sobie; — teraz dopiero żyję naprawdę. A co mnie jeszcze czeka?
Niepokój i rozpacz, gnębiące mnie na wsi, zniknęły, jakby za dotknięciem czarodziejskiej ródżki. Przywiązanie do męża stało się spokojnem i teraz już nigdy nie martwiłam się obawą, czy mnie też kocha, bo nie mogłam wątpić o tej miłości: przeczuwał każdą myśl moją, podzielał każde uczucie, wypełniał każdą zachciankę. Przytem czułam, że oprócz dawnej miłości, ma dla mnie uczucie zachwytu.
Często po jakiejś wizycie, nowej znajomości, albo po wieczorze u nas, kiedy drżąc ze strachu wypełniałam obowiązki gospodyni domu, mawiał mi: „Wyśmienicie, moja dzieweczko, odwagi i śmiałości.
Wkrótce po przyjeździe, mąż mój napisał list do matki i zawołał mnie, żebym się dopisała, zastrzegł tylko, żebym nie przeglądała listu. Ma się rozumieć przeczytałam go tem skwapliwiej.
„Mama nie poznałaby naszej Maszy — pisał — i ja jej nie poznaję. Skąd się nabrała pewność siebie i światowego obycia, dowcipu? A wszystko to takie miłe, dobroduszne. Zachwycają się nią starzy i młodzi, a ja kochałbym ją jeszcze więcej, gdyby to było możliwe.”
Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.