Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc jestem taka! — pomyślałam. — Było mi dobrze i wesoło, a nawet myślałam, że go tembardziej kocham.
Moje powodzenie było dla mnie zupełną niespodzianką. Zewsząd opowiadano mi, że tam podobałam się wujowi, tu znów ciotka za mną przepada, jeden mówi, że nie ma kobiety mnie równej na świecie, inny upewnia, że gdybym chciała, byłabym królową towarzystwa.
Szczególniej kuzynka mego męża, księżna S., osoba niemłoda, bardzo światowa, chwaliła mnie najwięcej i tem samem przewracała mi w głowie.
Gdy poraz pierwszy kuzynka zaprosiła nas na bal, mąż zwrócił się do mnie i uśmiechając się, zapytał: „Czy chcesz pójść?” kiwnęłam głową i zarumieniłam się mimowoli.
— Przyznaje się do tej ochoty, jak do zbrodni — rzekł wesoło.
— Mówiłeś przecie, żeśmy balować nie powinni — odpowiedziałam, patrząc na niego wzrokiem błagalnym.
— Jeżeli masz wielką ochotę to pojedziemy — odedzwał się.
— Zostańmy lepiej.
— Masz ochotę... przyznaj się? — zapytał znowu.
Nie odpowiadałam.
— Sam świat nie jest wielkiem nieszczęściem — ciągnął dalej — ale niezaspokojone żądze światowe, prawdziwie psują, rozgoryczają duszę. Trzeba koniecznie pojechać — zakończył — więc pojedziemy!
— Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to miałam szaloną ochotę na ten bal.
Pojechaliśmy i moje wrażenie przeszło najmilsze nadzieje.
Na balu zdało mi się, że jestem osią, około której wszystko się obraca; ta wielka sala oświecona tylko dla mnie, że muzyka gra dla mnie tylko i że ten tłum wielbi-