Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.
68
Szczęście Rodzinne

moją obawą było, abym nie zajęła się żywiej którym z moich wielbicieli i nie wzbudziła zazdrości męża.
Ale on mi ufał, był spokojny, obojętny, ja znajdowałam, że nikt z tej młodzieży nie dorównywa mi ani rozumem, ani dystynkcyą, więc sądziłam, że jedyny szkopuł wielko-światowego życia został ominięty. Jednak i uwielbienie niektórych ludzi nie było mi obojętnem, przeciwnie, pochlebiało mi nawet i napełniało przekonaniem, że moja miłość dla męża, jest moją zasługą, co robiło mnie śmielszą w stosunkach do niego.
— Widziałam, jak rozmawiałeś żywo z panną N. N. — rzekła mu pewnego razu, grożąc palcem i wymieniając jedną z najpiękniejszych dam w stolicy, z którą rzeczywiście rozmawiał długo tego wieczora. Powiedziałam to, żeby go trochę ożywić, bo był bardziej jeszcze znudzony tego wieczora.
— Dziwne są takie żarty! I to w twoich ustach Maszo! — odparł, marszcząc brwi jakby doznał fizycznego bolu. — Zostawmy innym obłudę, która mogłaby zepsuć nasz dawny szczery stosunek, a mam nadzieję, że on jeszcze wróci.
Zawstydziłam się i milczałam.
— Czy wróci Maszo? Jak ci się zdaje? — zapytał.
— On się nie zmienił i nie zmieni — odparłam z głębokiem przekonaniem.
— Co daj Boże — dodał — ale istotnie czasby nam już wracać na wieś.
Ten jeden raz mi to powiedział; łudziłam się, że mu jest równie dobrze, jak mnie.
— Może czasem ponudzić się trochę — myślałam; — przecie i ja dla niego wynudziłam się porządnie na wsi, a zresztą, jeżeli się nasze stosunki trochę zmieniły, to przecie wszystko wróci z chwilą, gdy znajdziemy się znowu w naszym samotnym Nikolskim dworze z Tatjaną Semionówną.
W taki sposób niespostrzeżenie przeszła zima i już nie