Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

w poście, ale przed samą Wielkanocą, zaczęliśmy się wybierać w drogę.
Na kilka dni przed wyjazdem, gdy już wszystko było upakowane, a mąż robił konieczne sprawunki, najniespodziewaniej przyjechała księżna, chcąc nas skłonić, byśmy wyjazd odłożyli, bo w sobotę ma być świetny raut u hrabiny R.
Mówiła, że hrabina bardzo mnie prosi do siebie, że niedawno przybyły udzielny książę M. specyalnie wybiera się do niej, żeby mnie poznać i że wogóle byłoby rzeczą nie dodarowania opuszczać tak świetną zabawę. Mąż mój w tej chwili z kimś rozmawiał w przeciwnym końcu salonu.
— A więc Marie jedziemy? — zapytała księżna.
— Ależ my pojutrze musimy już wracać na wieś — odparłam niepewnym głosem i spojrzałam na męża — oczy nasze spotkały się, ale odwrócił się ode mnie.
— Chcesz, poproszę go, żeby został, a w sobotę pojedziemy głowy zawracać? Dobrze? — spytała kuzynka.
— Krzyżuje nam to wszystkie plany — broniłam się coraz słabiej.
— Wszak możesz i dziś jeszcze pojechać przedstawić się księciu — odezwał się mój mąż, sztucznie, spokojnym głosem.
— Widzicie, on już zaczyna być zazdrosnym — zaśmiała się księżna — Sergiuszu Michałowiczu — dodała — zostańcie nie dla księcia, ale dla nas wszystkich, prosimy bardzo.
— To zależy od Maszy — oświadczył mój mąż chłodno i wyszedł z pokoju.
Czułam, że był wzburzony, więc też nie zobowiązałam się żadnem stanowczem przyrzeczeniem.
Zaraz po wyjeździe kuzynki poszłam do męża. Chodził po pokoju i nie zwrócił na mnie uwagi.
— On już ma przed oczyma kochany dwór Nikolski — myślałam — marzy o rannej kawie, o jasnym pokoju, o wieczornych rozmowach; potajemnych wieczerzach. Posta-