Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Role nasze zmieniły się. On unikał słów prostych i jasnych, a ja ich szukałam.
— Co ja ci zawiniłam? Tu nie chodzi o raut, lecz o dawne urazy. Po co fałsz. Sam przecie mówiłeś, że go we wszystkiem trzeba unikać! Mów jeszcze, co masz do mnie?
Ciekawam, co mi też odpowie? — myślałam z zadowoleniem, uznając, że przez całą zimę nic nie miał do zarzucenia.
Stanęłam na środku pokoju tak, że obok mnie musiał przechodzić. Myślałam, że mnie weźmie w objęcia, i że się wszystko skończy; już żałowałam nawet, że nie będę miała sposobności go upokorzyć i przekonać, do jakiego stopnia jest niesprawiedliwy. Ale się zatrzymał w przeciwnym rogu salonu i spojrzał na mnie.
— Jeszcze nie rozumiesz? — zapytał.
— Nic zgoła.
— A więc ja ci powiem: brzydzę się po raz pierwszy tem, co czuję, tem, co czuć muszę! — Zatrzymał się chwilę, jakby przerażony ostremi dźwiękami własnego głosu.
— Czem? — pytałam ze łzami oburzenia.
Brzyozę się tem, że dowiedziawszy się o zachwycie księcia, biegniesz na jego kiwnięcie palcem, zapominając o mężu, o godności kobiety i nie chcąc zrozumieć, co musi czuć ten twój mąż. Przeciwnie, przychodzisz mi jeszcze mówić, że gotowa jesteś się poświęcić Poświęcić, co? Zaszczyt być przedstawioną księciu!
Im dłużej mówił, tem bardziej podniecał się własnemi zdaniami i te słowa brzmiały tem ostrzej. Nie widziałam go nigdy takim i nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zobaczę. Krew zalała mi serce wartką falą, czułam się obrażoną, zmartwioną, zawstydzoną tem niezasłużonem upokorzeniem i naganą, więc postanowiłam mu odpłacić.
— Dawno już czekałam na to, mów dalej, mów! — rzekłam.