Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

się odwrócił. Ogarnęła mnie rozpacz i wstyd pod wzrokiem księcia, zarumieniłam się jak podlotek. Ale musiałam stać i słuchać, co do mnie mówił, ogarniając mnie wesołem spojrzeniem. Rozmowa trwała chwilkę, bo książę nie miał na czem usiąść, a przytem musiał odczuwać, że jestem zmieszana. Rozmawialiśmy o przeszłym balu; pytał mnie, gdzie spędzę lato, odchodząc, wyraził życzenie poznania mojego męża.
Po chwili zobaczyłam ich obok siebie. Książę widocznie coś o mnie powiedział, uśmiechając i się patrząc w moją stronę, mąż mój nizko się ukłonił, zarumienił się i odszedł pierwszy.
Ja się też zarumieniłam. Wstyd mi było tego przekonania, które musiał powziąć książę o mnie, a szczególniej o moim mężu. Myślałam, że wszyscy spostrzegli moją nieśmiałość i dziwne zachowanie się Sergiusza.
Bóg wie, jak mogą to sobie tłómaczyć, a może już wiedzą o naszem nieporozumieniu. Kuzynka odwiozła mnie do domu. Po drodze rozmawiałyśmy z nią o moim mężu. Opowiedziałam jej wszystko, co zaszło między nami z powodu tego nieszczęsnego rautu.
Ona starała się mnie uspokoić, tłómaczyć, że to małe, nic nie znaczące nieporozumienie, które nie zostawi śladów, objaśniała mi charakter męża ze swego punktu widzenia, mówiąc, że w ostatnich czasach był rzeczywiście rozdraźnionym i nie przystępnym, zgodziłam się z nią i zdawało mi się, że go teraz lepiej rozumiem.
Ale swoją drogą, gdyśmy zostali sam na sam, sąd ten legł mi na sercu, jak zbrodnia, i tem głębszą wydała się przepaść, która nas rozdzieliła.