A przykre wyzywające spojrzenie błyszczących oczu, wywoływało we mnie zmieszanie i rumieniec.
Był to młodzieniec bardzo przystojny, elegancki, z uśmiechu i czoła dziwnie podoby do mojego męża, chociaż znacznie piękniejszy od niego.
Zdumiewał mnie tem podobieństwem, jakkolwiek w oczach, uśmiechu, trochę ostrej brodzie, zamiast dobroci i idealnego spokoju mojego męża, było coś trywialnego i zwierzęcego.
Myślałam wówczas, że za mną szaleje i współczułam mu szczerze. Kilka razy próbowałam wejść z nim w przyjacielskie poufne stosunki, ale uchylał wszystkie moje próby i w dalszym ciągu przerażał mnie swoją namiętnością wstrzymywaną, lecz gotową każdej chwili wybuchnąć.
Ukrywałam przed samą sobą, że się bałam tego człowieka, ale mimowoli myślałam nieraz o nim. Mąż mój znał go i jak wogóle z większością moich znajomych obchodził się z nimi, jako mąż pięknej żony, tylko jeszcze chłodniej i dumniej.
Przed końcem sezonu zachorowałam i przez dwa tygodnie nie wychodziłam z domu.
Gdy wyszłam po raz pierwszy dowiedziałam się, że przyjechała słynna piękność lady S.
Znajomi powitali mnie radośnie, otoczyli mnie dawni wielbiciele, ale orszak lady S. był znacznie większym. Mówiono tylko o niej i o jej piękności.
Ujrzałam ją nakoniec i musiałam przyznać, że była cudnie piękną, chociaż zbyt wyzywającą.
Dnia tego wszystko wydało mi się nudnem i przykrem.
Nazajutrz lady S. urządziła wycieczkę do ruin zamku; ja się wymówiłam, zostałam sama, smutna i zniechęcona do świata.
Całe towarzystwo wydało mi się czczem i nudnem, nie
Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.