Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz-że mi co ci jest? — spytał znowu.
Mimowoli spuściłam oczy, w jego źrenicach błysnął gniew i obraza.
Przeraziłam się myśli, które mu przychodziły do głowy i z nieznaną sobie potęgą fałszu, rzekłam:
— Nic się nie stało: poprostu było mi nudno i ciężko samej; myślałam dużo o naszem życiu, o tobie i poznałam, że wobec ciebie zawiniłam. Tak, jestem winna — powtórzyłam i łzy zalały mi oczy. — Wracajmy już na wieś i na zawsze!
— Moja droga, po co te sceny? — rzekł chłodno — Że chcesz wracać na wieś, to bardzo szczęśliwie, bo nam już niewiele pieniędzy zostało. Ale że na zawsze, to tylko złudzenie! Wiem przecie, że nigdzie długo nie usiedzisz. Wypij herbaty, to ci doskonale zrobi! Wstał, żeby zadzwonić na kelnera.
Przeczułam wszystko, co mógł o mnie myśleć w tej chwili i obraziłam się za te myśli. Patrzał na mnie z ukradka i podejrzliwie. Nie, on nie chce i nie może mnie zrozumieć. Pod pozorem, że chcę zobaczyć, co się dzieje z dzieckiem, wyszłam do drugiego pokoju.
Ale nie o dziecko mi chodziło: chciałam być sama i módz płakać, płakać, wypłakać się do syta....