Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Nieopalany oddawna i pusty dwór Nikolski ożywił się znowu, choć nie zbudziło się już w nim to, co go ożywiało dawniej.
Mama umarła, pozostaliśmy sami. Ale nie szukaliśmy już téraz samotności, bo nas krępowała. Zima źle na mnie oddziałała i dopiero po urodzeniu drugiego syna siły moje wzmocniły się nieco.
Byliśmy zawsze na tej samej stopie chłodno przyjacielskiej, co i w mieście, ale tutaj każda ściana, każdy sprzęt, przypominał mi, czem mąż był dla mnie niegdyś i com utraciła. Pomiędzy nami leżała jakby zapora; on udawał, że tego niespostrzega, a jednak postępował ze mną tak, jak gdyby miał do mnie słuszną urazę. O co? Ani myślałam go przepraszać. Nie odsłaniał mi swej duszy, ale on nie odkrywał już jej przed nikim, jakby w nim na zawsze zamarła.
Czasami przypuszczałam, że udaje, że dawne uczucie, choć przytłumione, tleje w nim jeszcze, więc się starałam rozdmuchać je na nawo. Ale takie usiłowania przyjmował zwykle ze zdziwieniem i chłodem, unikał wszelkiej szczerej rozmowy, a tem bardziej czułości.
Spojrzenie i głos jego mówiły mi: