włożono mi na krzyż szeroki rzemienny pas i przywiązano go do drążków, żebym nie mógł walić zadem, ja zaś oczekiwałem tylko sposobności, by módz okazać swą ochotę i zamiłowanie do pracy; to też dziwiono się, że idę jak stary koń. Zacząłem się wprawiać w bieganie kłusem. Z dniem każdym robiłem coraz większe postępy, tak, że w parę miesięcy sam generał i wielu innych chwaliło mój chód. Ale rzecz dziwna, właśnie dlatego, że im się ubzdurało, iż nie należę do siebie, lecz do koniuszego, chód mój przedstawiał się ich oczom w zupełnie odmiennym świetle. Ogierów, braci moich, puszczano wyciągniętym kłusem, obliczano szybkość ich biegu, ubierano w pyszne zaprzęgi, nakładano na nich drogie kapy, ja zaś w najzwyklejszej linijce woziłem koniuszego do Czesminki i innych futorów, a wszystko dlatego, że byłem srokaty, a głównie, że według ich mniemania władał mną nie hrabia, lecz koniuszy. Jutro, jeżeli dożyjemy opowiem wam o najważniejszym ze skutków, jaki sprowadziło owo prawo własności, które sobie wykoncypował koniuszy.
Przez resztę dnia konie okazywały wiele szacunku dla Wiatronogiego — tylko Fedź obchodził się z nim jak zwykle w sposób brutalny. Chłopska szkapina, podchodząc ku stadninie, zarżała tego dnia pierwsza, a bura klaczka kokietowała ją znowu.
Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/44
Ta strona została przepisana.