Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/48

Ta strona została przepisana.

końskiego uczucia. Jego obojętność i moja zależność potęgowały miłość moją ku niemu. „Zabij, zajeźdź, myślałem sobie nieraz w owe dobre czasy — w tem moje szczęście“. Książę kupił mnie za 800 rb. u liweranta, któremu zostałem sprzedany. Kupił mnie zaś dlatego, że nikt nie posiadał konia srokatej maści.
Był to najszczęśliwszy okres w mojem życiu.
Pan mój miał kochankę. Wiedziałem o tem, gdyż codzień woziłem go do jej mieszkania, a czasem i ich oboje razem. Kochanka była piękna, on również, furman też był ładnym mężczyzną. Za to kochałem ich wszystkich i dobrze mi było z niemi. Dni moje płynęły w następujący sposób. Zrana przychodził czyścić mnie nie furman, ale parobek, młody chłopak ze wsi. Otwierał drzwi, przewietrzał stajnię, wyrzucał gnój, zdejmował derki i zaczynał drapać szczotką po skórze i strząsać ze zgrzebła białawe płaty potu i piany na zbitą podkowami podłogę. Ja zaś podczas tej operacyi szczypałem go żartobliwie za rękaw i przebierałem nogami. Potem podprowadzano nas kolejno do stągwi z zimną wodą, a parobczak z lubością spoglądał na lśniące łaty — owoc jego pracy, na nogi moje, proste jak strzały, szerokie kopyta, potężny zad i krzyż — jak łóżko, choć się kładnij.
Później zarzucał nam siano za drabinę i sypał owies w dębowe koryta. Wkrótce zjawiał