Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/53

Ta strona została przepisana.

skupiły się naokoło srokacza; on zaś w ten sposób kończył swoje dzieje:
Szczęśliwy okres życia szybko przeminął, trwał zaledwie dwa lata. Przy końcu drugiej zimy spotkała mnie niezwykła uciecha i bezpośrednio po niej największe nieszczęście. Było to w karnawale; zawiozłem księcia na plac wyścigu rysaków. Miał biegać Atłas z Bykiem. Nie wiem, co książę robił z panami w altanie. Dość, że wyszedł i kazał Klimowi wyjechać na tor.
Pamiętam, wprowadzono mnie na tor i postawiono w jednym rzędzie z Atłasem. Atłas miał jakiś specyalny zaprząg, ja wiozłem zwyczajne wiejskie sanki. Na pierwszym zakręcie zostawiłem go w tyle. Homeryczny śmiech i ryk zachwytu powitał mnie u mety. Tłumy chodziły za mną; kilku panów ofiarowywało księciu tysiące. On uśmiechał się, pokazując białe zęby.
— Nie — mówił — to nie zwykły koń, to przyjaciel! góry złota nie wziąłbym za niego. Do widzenia, Panowie!...
Odpiął fartuch, siadł. — Na Wierzbową! — rzekł. Tam mieszkała jego kochanka. Popędziliśmy.
Był to ostatni dzień naszego szczęścia. Przybyliśmy na Wierzbową. Książę nazywał tę kobietę swoją, ona zaś zakochała się w innym i z nim uciekła.