Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Gospodarz ucieszył się, że trafia mu się sposobność opowiedzieć o koniach, ale zaledwie zaczął, Sierpiński znów przerwał.
— Wiem, wiem, u was — właścicieli stajen — wszystko się robi przez próżność, a nic dla własnej przyjemności. U mnie nie tak bywało; wspomniałem ci dzisiaj, że miałem konia srokatego w takie łaty, jak ten pod twoim pastuchem — to był koń! Ty go nie możesz pamiętać, było to w dziewięćdziesiątym piątym roku; tylko co przyjechałem do stolicy, udałem się do liweranta, patrzę — srokaty wałach, skład dobry, podobał mi się. Ile? pytam. Tysiąc rubli! Kupiłem go i zacząłem używać w zaprzęgu. Nie miałem takiego konia, ty również takiego nie masz i mieć nie będziesz; nie spotkałem lepszego pod względem szybkości, piękności i siły. Byłeś wtenczas dzieckiem, nie możesz go więc pamiętać ale spodziewam się, że słyszałeś o nim, gdyż był on głośny w całym kraju.
— Tak — słyszałem — rzekł niechętnie gospodarz, ale chciałdm ci właśnie opowiedzieć o moich koniach...
— A więc słyszałeś, otóż kupiłem go tak zwykle, bez atestatu, później jednak dowiedziałem się, a właściwie z Wiejskim doszliśmy do źródła. Okazało się, że był to syn Miłego I-go. Wiatronogi — gnał jak wiatr. Z powodu jego srokatej maści zbrakowano go w Chrzanowie