dzieć go koniecznie, mimo że będzie to dla mnie okropnie bolesnem. Tak atoli nawykłam do cierpień wszelakich...
Książę zrozumiał nareszcie, tak samo jak na owym wieczorze u panny Scherer, że nie pozbędzie się z karku Anny Michałówny.
— Lękam się, żeby mu się nie pogorszyło po twojej wizycie, kochana księżno. Czekajmy do wieczora. Lekarze spodziewają się, że może kryzys nastąpi...
— Każesz mi czekać książę? Ależ tu idzie o wieczne zbawienie duszy jego. Ach! obowiązki chrześcjanina są częstokroć nader ciężkie, pomyśl tylko i zastanów się nad tem książę kochany.
W tej chwili otworzyły się drzwi boczne, prowadzące do dalszych apartamentów, i wyszła niemi jedna z księżniczek. Twarz jej miała wyraz cierpki i zimny. Kibić długości niesłychanej, odbijała rażąco od reszty ciała.
— Jakże mu jest? — spytał książę Bazyli.
— Zawsze jednakowo, i nie może być inaczej, przy tym ciągłym hałasie obok niego — odpowiedziała z przekąsem, mierząc wzrokiem dumnym Annę Michałównę, niby kogoś zupełnie obcego.
— Ah! moja duszko, nie poznałam cię zrazu — wykrzyknęła księżna radośnie, zbliżając się ku niej. — Właśnie powróciłam, i przybiegłam czemprędzej, by pomódz wam w pielęgnowaniu mojego wuja. Ileż musiałyście wycierpieć biedaczki — dodała wznosząc oczy w górę.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.