Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

budowy nowych budynków, co mu wiele czasu zajmywało. Dobra były rozległe, a książę lubił namiętnie budować. Aż do chwili wejścia księcia do sali jadalnej, co odbywało się dzień w dzień o tej samej godzinie, powiedzmy raczej, w tej samej minucie, życie jego było podzielone z dokładnością szczegółową i niezmienną. Był szorstki i niesłychanie wymagający, w obec swego najbliższego otoczenia, nie wyłączając córki. To też, chociaż nie można było nazwać go okrutnym, wzbudzał trwogę i poszanowanie tak głębokie, czegoby nie mógł osiągnąć nawet najsroższy tyran. Mimo że odsunął się był od świata najzupełniej i nie spełniał obecnie żadnej funkcji państwowej; nie omieszkał jednak żaden z dygnitarzy rządowych, tak bliższych jak dalszych, złożyć kiedy niekiedy księciu swojej czołobitności. Posuwali nawet najwyżsi pomiędzy nimi tak daleko ową czołobitność, że czekali na równi z jego córką w wielkiej sieni, póki nie raczył się zjawić. Wszystkich bez wyjątku, przejmywało uczucie grozy i najwyższego uszanowania, gdy otwierały się zwolna ciężkie drzwi od księcia gabinetu, a na progu ukazywał się starzec wzrostu małego, z peruką pudrowaną na biało, z rękami drobnemi, delikatnemi, kroju arystokratycznego; z brwiami i rzęsami gęstemi i posiwiałemi, których cień łagodzi czasem błysk oczów dotąd na wskróś przenikających I prawie młodociannych.
Tego dnia z rana, kiedy oczekiwano już na pewno młodego księcia z żoną, księżniczka Marja przeszła przez wielką sień, w minucie oznaczonej, aby powiedzieć ojcu „dzień dobry“. Jak zazwyczaj, nie mogła zapanować nad