Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

rodzajem trwogi zabobonnej. Żegnała się raz po raz i modliła się w głębi duszy, aby ta pierwsza chwila obeszła się bez burzy i łajania. Stary kamerdyner we fraku, upudrowany, który siedział wiecznie w sieniach, powstał, otworzył drzwi i rzekł cicho:
— Niech jaśnie oświecona księżniczka raczy wejść.
W gabinecie obok przedpokoju, słychać było odgłos jednostajny warstatu w ruchu. Otworzyła drzwi zwolna, nieśmiało, prawie bez szelestu i zatrzymała się na progu. Książę toczył. Zwrócił się ku niej, nie zaprzestając jednak roboty.
Gabinet był pełen przedmiotów, służących do użytku codziennego. Na stole olbrzymim leżały bezładnie mapy geograficzne i książki. Pod ścianami stały szafy oszklone, z kluczami tkwiącemi w zamkach. Na biurku wysokiem widać było zeszyt otwarty z papieru linjowanego. Warstat tokarski, z wszystkiemi potrzebnemi narzędziami i wióry z drzewa na posadzce, świadczyły o pracy urozmaiconej, ale bezustannej i rozłożonej systematycznie na godziny. Uderzał każdego ruch miarowy nogi, obutej miękkiem obuwiem, używanem przez tatarów, i nacisk równy zupełnie, ręki małej, ale widocznie z wyrobioną siłą muszkularną. To wszystko dowodziło jak wytrwałą była wola w tym starcu rzeźkim i czynnym, mimo wieku podeszłego. Tocząc jeszcze przez krótką chwilę, zdjął nogę z dźwigni, kółko w warsztacie poruszającej, otarł starannie wszystkie narzędzia, wrzucił je do worka skórzannego, przybitego goźdźmi do warstatu i zbliżył się do wielkiego stołu. Nie miał zwyczaju całować dzieci, nastawiał im jednak własny policzek, nieogolony naj-