Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

cznem, że nie byłby rad wcale, żeby miał go ktokolwiek wyłapać w tem tkliwem usposobieniu. Skoro posłyszał zbliżające się kroki w drugim pokoju, odwrócił się szybko do stołu, i zaczął coś na nim porządkować; przyczem silił się nadać twarzy zwykły wyraz spokoju apatycznego i niewzruszonego.
Wpadła siostra do pokoju cała zadyszana:
— Powiedziano mi żeś już kazał zaprzęgać, a ja tak pragnęłam pomówić z tobą sam na sam... Bóg wie na jak długo się rozłączamy... To cię przecie nie nudzi, żem przyszła?... Zmieniłeś się bardzo Andruszko! — dodała smutno, jakby chciała wytłumaczyć, dla czego pyta się w ten sposób.
Nie mogła wstrzymać się od uśmiechu nazwawszy go jak dawniej zdrobniałem imieniem. Nie wierzyła oczom własnym, że ten piękny, wyniosły mężczyzna, o wyglądzie poważnym, prawie surowym, jest tym samym małym psotnikiem Andruszką, chudym jak tyczka, opalonym jak cygan, który niegdyś dzielił z nią igraszki i swywole dziecinne.
— Gdzie Liza? — spytał brat, ściskając ją czule za rękę.
— Usnęła ze zmęczenia u mnie na kanapce... Ah! bracie, co to za skarb ta twoja żoneczka!... Prawdziwe, szczere dziecko!... wesołe, żywe... pokochałam ją całem sercem!
Usiadł obok siostry i milczał. Na ustach igrał mu uśmiech ironiczny. Spostrzegła to i odrzuciła:
— Trzeba jej wybaczyć niektóre słabostki... Któż ich nie ma? Wyrosła i wychowała się na wielkim świecie: