ski, dając mu do zrozumienia ciepłym ręki uściskiem, jak niepotrzebnem wydało mu się owe pytanie ceremonjalne ze strony przyjaciela.
Chciał mu jeszcze coś powiedzieć, gdy powstali książę Bazyli i jego córka. Zaczęto usuwać się, aby im do drzwi głównych drogę utorować.
— Chciej nam wybaczyć, kochany wicehrabio — przemówił książę Bazyli zmuszając ugrzecznionego Mortemart’a, żeby nie ruszał się wcale z fotelu. — Ten nieszczęsny bal w poselstwie Angielskiem, pozbawia nas największej przyjemności i musimy przerwać twoje tak zajmujące opowiadanie. Ze szczerym żalem opuszczamy twój najmilszy wieczór, kochana Anno Pawłówno!
Jego córka potrafiła przesunąć się pomiędzy krzesłami, przytrzymując suknię jedną ręką, i z uśmiechem wiecznym na ustach. Piotr wytrzeszczył oczy na tę piękność olśniewającą, z zachwytem pomięszanym z rodzajem trwogi zabobonnej.
— Prześliczna! — bąknął książę Andrzej od niechcenia.
— Bezwątpienia! — odrzucił Piotr.
Książę Bazyli uścisnął dłoń obu, obok nich przechodząc.
— Zlituj się pani! — zwrócił się błagalnie do Anny Pawłówny — okrzesaj mi trochę tego niedźwiadka. Mieszka u mnie rok blisko, a raz pierwszy widzę go w porządnem towarzystwie. Nic zaś tak nie kształci i nie cywilizuje młodego człowieka jak towarzystwo dam dystyngowanych.