wspomniała o swoim stanie poważnym. A właśnie tej chwili bliskiego rozwiązania, obawiała się najokropniej.
— Nie umiem zagadek rozwiązywać. Nie mogę domyśleć się, czego się trwożysz — powtórzył mąż zwolna, wpatrując się w nią przenikliwie.
Zarumieniła się z giestem rozpaczliwym:
— Jędruś, Jędruś! dla czegoś ty taki zmieniony?
— Lekarz zakazuje ci siedzieć długo w nocy... powinnabyś się już położyć.
Nic nie odpowiedziała na razie, ale usta jej zadrgały jakby miała płaczem wybuchnąć. On zaś wstał, wzruszył miłosiernie ramionami i zaczął przemierzać szybkim krokiem swój gabinet.
Piotr naiwnie zadziwiony patrzał to na niego, to na nią, nareszcie ruszył się jakby chciał odejść; zatrzymał się jednak w pół drogi.
— To mi wszystko jedno, czy pan Piotr jest, czyby go nie było! — wykrzyknęła księżna, wstrzymując łzy siłą. — Od dawna chciałam spytać cię, Andrzeju: czemu tak dla mnie zobojętniałeś? Czem w obec ciebie zawiniłam? Wybierasz się na wojnę, nie mając litości nademną. Dla czego?
— Lizo — odezwał się mąż.
W tym jednym wyrazie, mieściły się: prośba, pogróżka i zapewnienie, że może gorzko słów tych pożałować.
Mówiła jednak dalej gwałtownie:
— Obchodzisz się ze mną jak z chorą, widzę to, traktujesz mię jak głupiego dzieciaka. Nie byłeś takim przed pół rokiem.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.