Trubecką. I znowu jakby odpowiadając własnym myślom, dodała: — Gdybym postępowała z nią surowo, zakazywała widywać go, Bóg wie coby z tego wynikło (miała pewno na myśli, że całowaliby się w sekrecie); tymczasem obecnie wiem co sobie mówią; co wieczór powtarza mi moja mała każde słówko. Może ją nadto rozpieszczam i psuję, ale to lepiej, wierz mi... Co do mojej córki starszej, ta była wychowywana bardzo surowo.
— Oh! to prawda, prowadzono mnie i trzymano w ryzach, zupełnie inaczej — potwierdziła z uśmiechem hrabianka Wiera Rostow.
Na nieszczęście uśmiech nie okrasił wcale jej twarzy. Nadawał przeciwnie jej fizjonomji, wyraz niemiły i nienaturalny. A jednak była prawie pięknością, dość rozwinięta umysłowo, wykształcona, miała głos ładny, to zaś co powiedziała, nie było przesadzonem; wszyscy też spojrzeli jedni na drugich, jakby zdumieni i zażenowani.
— Tak bywa zwykle, że staramy się zrobić z dzieci starszych coś nadzwyczajnego, i z większą gorliwością nad nimi pracujemy — bąknęła od niechcenia pani Karagin.
— Trzeba przyznać, że moja żona chciała z Wierą dokazać cudów... no! i w końcu udało się jej... udało najzupełniej! — zakończył Rostow patrząc na córkę z lubością.
Wreszcie zdecydowała się wyjść pani Karagin z córką, obiecując się solennie na objad.
— Głupia! — wykrzyknęła hrabina — myślałam, że już nigdy się nie zabierze!