Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawsze ten sam miły i szarmancki. Wielkości obecne bynajmniej mu głowy nie zawróciły! — „Żałuję księżno kochana — odpowiedział mi — że nie będę miał więcej trudu w twojej sprawie. Rozkazuj tylko!“ — Na prawdę, zacny to człowiek i najpoczciwszy kuzynek! Wiesz Natalko, jaką jest moja miłość dla syna; nie ma takiej ofiary, której bym nie poniosła dla jego szczęścia. Moje położenie jest atoli tak trudne, tak przykre, a obecnie jeszcze pogorszyło się o wiele — mówiła smutno, głosem przyciszonym. — Mój proces nieszczęśliwy, nie posuwa się naprzód ani o jednę linję, a niszczy mnie najokropniej. Nie mam nieraz dziesięciu kopijek w kieszeni, czy dasz temu wiarę? Ani wiem zkąd wezmę pieniędzy na umundurowanie Borysa! — Wyjęła chustkę z kieszeni, aby łzy otrzeć obficie płynące po jej zwiędłych policzkach. — Potrzeba mi gwałtem pięciuset rubli, a mam na to zaledwie dwadzieścia pięć. Położenie rozpaczliwe, bez wyjścia! Moja ostatnia nadzieja, to hrabia Bestużew. Jeżeli on nie poratuje swego chrześniaka, i nie wyznaczy mu miesięcznego apanażu, wszystkie moje zabiegi spełzną na niczem.
I oczy hrabiny zaszły łzami. Zdawało się, że zastanawia się nad czemś głęboko.
— Zdarza mi się nieraz myśleć o życiu samotnem hrabiego Bestużewa — kończyła księżna po chwili milczenia — o jego majątku kolosalnym, i pytam sama siebie... może to jest grzechem?... po co on żyje właściwie? Jemu życie stało się ciężarem, podczas gdy Borys zaledwie żyć rozpoczyna...