w słowo Dołogow — jest wypełniać rozkazy wydane. Nic mnie jednak i nikt nie zmusi do znoszenia...
— Ani mi pisnąć w szeregu! Ani pisnąć, rozumiesz?!
— Nie można mnie przymusić do znoszenia obelg niezasłużonych...
Dołogow podniósł głos, i skrzyżowały się ni to dwa miecze obosieczne, wzrok żołnierza, ze wzrokiem pułkownika.
Pułkownik zamilkł, szarpiąc z gniewem szarfę przez piersi przewieszoną.
— Chciejcie zmienić ubranie — bąknął tonem łagodniejszym.
I odwrócił się do niego plecami.
— Jadą! — krzyknął piechur, postawiony na wedecie. Pułkownik czerwony jak piwonia z wielkiego wzruszenia, podbiegł do swego rumaka, schwycił go za cugle drżącą dłonią, wskoczył na siodło, wyciągnął pałasz, z miną junacką, rozpromienioną, i otworzył szeroko usta, aby dać znak, gdy nadejdzie chwila stanowcza.
Pułk zafalował, niby kłosy wiatrem poruszone, aby zapaść następnie w zupełną nieruchomość.
— Cicho! Cicho w szeregach! — huknął pułkownik głosem potężnym, w którego brzmieniu czuło się dziwną mieszaninę: zadowolenia, karności wojskowej i pewnego