— Dla tego właśnie, błagam waszą Ekscellencję, żebyś i mnie tam wysłać raczył — dodał głośno.
Kotuzow głęboko zadumany nic nie odpowiedział. Zdawać się mogło, że zapomniał zupełnie, z kim, i o czem mówił. Kołysząc się z lekka, na miękkich poduszkach karety, zwrócił po chwili ku Bołkońskiemu twarz najspokojniejszą w świecie, na której darmoby kto szukał śladów jakiegokolwiek wzruszenia. Tonem żartobliwym i ucinkowym, wyciągał Andrzeja na opowiadanie szczegółowe posłuchania u cesarza, na ploteczki, obiegające o potyczce stoczonej pod Kremsem; wypytywał go nawet z ciekawością o skandaliki wiedeńskiego świata i pół-światka, interesując się wielce niektóremi pięknemi paniami, które znali na wylot obydwaj.
W dniu 1go listopada Kotuzow dostał raport od jednego ze swoich szpiegów, według którego osądził, że armja rosyjska była zgubiona bez ratunku. Francuzi, przeszedłszy przez most (tak stało w raporcie) posuwali się szybko i z wielkiemi siłami, aby go odciąć od posiłków nadesłanych mu z Rosji. Jeżeliby Kotuzow zdecydował się pozostać w Krems, stopięćdziesiąt tysięcy armji Napoleona przecięłyby mu wszelką komunikację, otaczając jego garstkę, liczącą zaledwie czterdzieści tysięcy, zmęczoną i wycieńczoną. Wtedy znalazłby się w