— Czy to prawda, że pobito Austrjaków? — spytał po chwili Dołogow.
— Tak utrzymują, ale djabełby chyba odgadł co się święci właściwie.
— Tem lepiej — odciął krótko Dołogow, przytupując lekko, według rytmu piosenki.
— Przyjdź dziś do mnie wieczorkiem, cóż, dobrze? Założymy banczek w faraona...
— Macie zatem tak wiele pieniędzy?...
— No, przyjdź tylko...
— Niepodobna! Zaprzysiągłem, że nie dotknę się kart, ani szklanki z winem, póki nie zostanę na powrót oficerem.
— Oh, to stanie się niezawodnie przy pierwszej lepszej okazji.
— Ha, wtedy... zobaczymy...
— Mógłbyś zajrzeć do nas i teraz; gdybyś potrzebował czegokolwiek, licz na nas... Sztab główny dostarczy ci wszystkiego.
Dołogow uśmiechnął się na to.
— Oh! nie troszczcie się tak bardzo o mnie. Nie zażądam od was niczego... Jak będzie mi czego potrzeba, sam sobie wezmę.
— Niech i tak będzie... Bo to widzisz tylko dla tego...
— Tak, tak, i ja tylko dla tego... — Adieu!
— Adieu!
W dali odzywały się dotąd tony piosneczki: — „Tam! tam! w mojej chatynce!“ — gdy Gerkow zniecierpliwiony nareszcie sarkazmem Dołogowa, wspiął konia ostrogami i pogalopował w takcie skocznym kozaka, aby dopędzić i zrównać się z karetą.