wraca w psim humorze. Oj, oj! wiem ja coś o tem! Czy podać kawę jaśnie panu?
— Dawaj jak najprędzej.
Nie upłynęło dziesięć minut, a już Ławruszka powracał, niosąc na tacy kawę gorącą.
— Idzie, idzie! — mruknął z cicha. — Zaraz pęknie bomba.
Rzeczywiście nadchodził Denissow. Wzrostu średniego, miał twarz mocno czerwoną, błyszczące czarne oczy, śniące czarne włosy i wąsik ciemny, junacko nastrzępiony. Dołman na nim był rozpięty, szerokie rajtuzy, zaledwie trzymały się na pasku, kasko pomięte zsunęło mu się na tył głowy, karku dotykając. Zbliżył się z głową spuszczoną, ponury i zafrasowany.
— Ławruszka — wybełkotał, plącząc ledwie językiem w gniewie najwyższym. — Czy zdejmiesz raz ty bydlaku!
— Ależ już zdejmuję jaśnie panie.
— Oho, tyś już wstał? — popatrzył na Rostowa wzrokiem zamglonym.
— Ba, od dwóch godzin... Wydałem już furaż na cały dzień i widziałem nawet Fräulein Matilde.
— A ja mój drogi, zgrałem się jak szewc, jak ostatni kupiec... Miałem szansę piekielną, mówię ci! Zaczęła się zaraz po twojem odejściu... Czaj! — huknął waląc pięścią w stół z całej siły.
Skrzywiwszy się niemiłosiernie, niby w chęci uśmiechnięcia się, wyszczerzył zęby drobne, białe, a ostre jak u wiewiórki, i rozgarnął czuprynę gęstą, krótko przystrzyżoną a sterczącą do góry jak szczotka, giestem rozpaczliwym, wplatając we włosy wszystkie dziesięć palców.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.