Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

czył się furgon saperów. Jeden z nich siedział na wozie i szperał za czemś pod fartuchem skórzannym, gniewnie wykrzykując:
— Gdzie oni do stu djabłów wpakowali śrubsztak!... gdzie śrubsztak do pioruna!
I furgon przez most przejechał. Nadchodzili żołnierze mocno rozweseleni, mający widocznie na sumieniu kilka kropelek wódki za wiele.
— Jak on mu serdeńko, wpakował ślicznie kolbę pomiędzy zęby! — pośmieszkiwał się jeden, podnosząc poły od szynelu.
— Dobrze mu tak, temu tłustemu połciowi — parsknął śmiechem jego towarzysz.
I przeszli szczęśliwie. Nieświcki zaś nie zbadał już nigdy, kto właściwie i od kogo dostał tak gracko kolbą w żęby, jak też do kogo stosował się przymiotnik: — połcia tłustego.
— Czego oni tak pędzą na złamanie karku? — mruknął jeden z podoficerów. — Że im tamci trochę prochem zakadzili po pod nos, wyobrazili sobie bydlaki, że od razu wszyscy popadają.
— Gdy mi kula armatnia świsnęła koło ucha, czy wiecie stareńki, żem nie mógł zrazu odetchnąć... Oj! strach ma wielkie oczy! — wynurzał się rekrut nowozaciężny, przed żołnierzem z głową siwą jak mleko. Młodzik rozdziawiał gębę od ucha do ucha, śmiejąc się głupkowato, sam ze siebie, jakby się cieszył i szczycił strachem doznanym.
Przeszli i tamci. Teraz ukazał się wóz na moście, nie podobny w niczem do poprzednich. Był zaprzężony