Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

tysięcy rubli. On może nosem kręcić, nazywając to „lokajską służbą“. Ale ja nie mający nic więcej, prócz tęgiej głowy na karku, muszę pchać się naprzód i korzystać z każdej nadarzającej się sposobności, aby tylko zrobić karjerę.
Tego dnia właśnie, nie było Bołkońskiego w Ołomuńcu. Widok miasta, ożywionego obecnością dwóch monarchów, sztabu głównego, ich licznej świty, ich dworu i całej mnogiej rodziny cesarza Franciszka, otoczonego arcyksiążętami, podniecał w nim tem bardziej pragnienie dostania się pomiędzy te sfery najwyższe.
Należał wprawdzie do gwardji, a jednak nie znał tam prawie nikogo. Cały ten tłum wygalonowany, z piersiami okrytemi dekoracjami, tak własnemi, jak i zagranicznemi, który przejeżdżał się po ulicach miasta w pięknych ekwipażach, wydawał mu się o całe niebo wyższym nad niego, małego, nic nie znaczącego oficerka. Rzecz naturalna, że owi wielcy panowie ani wiedzieli, ani wiedzieć pragnęli, czy on wogóle istnieje gdzieś na szerokim świecie. W domu, w którym stanął kwaterą Kotuzow i gdzie spodziewał się znaleźć Bołkońskiego przyjęcie doznane tak od adjutantów, jak i od zgrai służebnej, utwierdziło go w przekonaniu, że mają już po wyżej uszów, takich jak on natrętów. Mimo to już na drugi dzień tem wcale niezrażony, ponowił wizytę. Było to w dniu piętnastym bieżącego miesiąca. Zastał w domu Bołkońskiego. Kazano wejść Borysowi do dużej sali. Służyła ona niegdyś do balów. Wpakowano w nią aż pięć łóżek, mnóstwo gratów i mebli najrozmaitszych, a nawet fortepjan. Jeden z adjutantów w szlafroku, z ja-