miejąc na razie, co się z nim dzieje? Neświcki czerwony, zasapany i prawie bezprzytomny, krzyczał w niebogłosy na Kotuzowa, żeby umykał, bo inaczej gotów dostać się do niewoli. Kotuzow skamieniały, bezradny, podniósł za całą odpowiedź chustkę do twarzy, z której krew ściekała. Książę Andrzej potrafił przecisnąć się aż do niego i zawołał z przestrachem cały poruszony:
— Ranili waszą ekscellencją!
— Rana nie tu, ale tam! — Kotuzow jęknął, jedną ręką przyciskając miejsce zranione, a drugą wskazując na uciekających.
— Spróbujcie ich zatrzymać! — krzyknął.
Zrozumiał jednak w tej samej chwili, zbyteczność rozkazu i niepodobieństwo wykonania takowego. Spiął zatem konia ostrogą i popędził na prawo, w stronę, gdzie ukazywał się drugi tłum idący w rozsypkę i uciekający na łeb na szyję. I on uczuł się porwanym... uniesionym.
Tak go ścisnął tłum uciekający bezładnie, że nie był w stanie uwolnić się z tych kleszczów. W popłochu, w zamieszaniu, jedni wrzeszczeli, klnąc na czem świat stoi, a inni odwracali się strzelając na chybił trafił. Gdy potrafił nareszcie wyswobodzić się cokolwiek, udał się ze swoją świtą, straszliwie zmniejszoną, w miejsce skąd słychać było strzały. Bołkoński, próbując z wysiłkiem nadludzkim dostać się do wodza naczelnego, z którym rozłączono go powtórnie, zobaczył na stoku pagórka, w chmurze dymu, baterję rosyjską, która dotąd nie była przestała strzelać do Francuzów i ku której pędziło kilku żołnierzy nieprzyjacielskich. Cokolwiek
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.