możliwe... dla niej... dla mnie... dla tych tam wszystkich. Są tak o tem silnie przeświadczeni, że nie mogę zawieść ich nadziei...
Oto, co sobie Piotr mówił w głębi ducha, wpatrując się z rozkoszną dreszczą w biust i ramiona olśniewającej białości, które prawie ocierały się o niego. Czasami wstyd go ogarniał mimowolnie. Ta ogólna uwaga zwrócona ku nim, sprawiała mu przykrość niewypowiedzianą. Wstyd mu było okazywać się tak naiwnie szczęśliwym. Wstydził się również roli Parysa, uwodziciela pięknej Heleny. Czyż ona była stosowną dla takiego jak on niezgraby, nie grzeszącego bynajmniej pięknością fizyczną? Tak jednak miało być i tak będzie. To fatum nieodwołalne, pocieszało go trochę. Przecież ze swojej strony, nie wywołał tego niczem... Wyjechał z Moskwy razem z księciem Bazylim i zatrzymał się chwilowo w jego domu... dla czego nie miałby był tego uczynić?... Potem grywał z nią czasem w karty, podnosił kłębek, lub woreczek z robotą, jeżeli ten upadł na posadzkę, szedł razem na przechadzkę... Kiedyż zaczęło się to właściwie?... A teraz są już prawie narzeczonymi... Ona jest tu, przy jego boku... Widzi ją, odczuwa, poi się jej oddechem, podziwia jej piękność... Nagle głos znany wyrwał go z głębokiej zadumy, powtarzając po raz drugi to samo pytanie:
— Powiedz mi Piotrze kochany, kiedyś miał list ostatni od Bołkońskiego? Pytam i pytam... a tyś głuchy na wszystko... Czemu jesteś dzisiaj tak niesłychanie roztargnionym?...
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.