— Jakże można drwić z czegoś tak ważnego? List przyda ci się bardzo.
— Nie potrzebuję niczego. Ja nie pójdę na pewno żebrać o miejsce adjutanta, choćby nie wiem przy kim.
— A to z jakiego powodu?
— Bo to służba lokajska.
— Ah! widzę żeś ten sam co dawniej — Borys zauważył.
— A i ty na włos się nie zmieniłeś... zawsze kunktator i dyplomata... Mniejsza o to... Opowiadaj mi raczej co się z tobą dzieje?
— Dotąd, jak widzisz, dzieje mi się nie źle. Tylko moim celem wręcz przeciwnie, jest: dostać się jak najrychlej do głównego sztabu na adjutanta i wystąpić z pułku.
— Dla czego?
— Bo rozpocząwszy raz karjerę wojskową, trzeba w niej doprowadzić jak można najwyżej.
— Aha! tędy droga w groch? — Rostow machnął ręką pogardliwie.
Wlepił w Borysa wzrok przenikliwy, jakby chciał zbadać jego myśli najtajniejsze.
W tej chwili wszedł stary Hawryło z winem.
— Powinnibyśmy sprowadzić nazad Alfonsa Karolowicza. Ten by ci dzielnie dopomógł wysuszać szklanki. Na mnie, co do tego nie licz wcale.
— Skoro chcesz koniecznie... Cóż za indiwiduum, to niemczysko? — Rostow wydął usta.
— Człowiek najpoczciwszy pod słońcem, zacny i bardzo miły towarzysz.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.