— Tak jesteśmy ściśle złączone, tak ściśle, że to tam, drobnostka... głupstwo po prostu... Przysięgłyśmy sobie przyjaźń aż do grobowej deski. Ona bo, gdy kogo pokocha, to już na całe życie... Co do mnie, nie mogę tego zrozumieć... zapominam o wszystkiem natychmiast.
— A dalej, dalej?
— To że ciebie kocha Sonia tak samo jak mnie. — Nataszka spłonęła rumieńcem. — Musisz sobie przecie przypominać, wiesz, przed twoim odjazdem?... Otóż ona zawsze utrzymuje, żeś już dawno o tem zapomniał... I mówi nieraz: „Ja bo go nigdy kochać nie przestanę, on jednak powinien zostać wolnym najzupełniej“. Nieprawdaż? to pięknie, szlachetnie z jej strony? Nawet bardzo szlachetnie, co?
Nataszka pytała z minką, tak poważną i z takiem wzruszeniem, że było widocznem jak często musiała rozczulać się nad tym przedmiotem. Rostow myślał przez chwilę:
— Słowa raz danego nie cofam — przemówił — Sonia jest zresztą tak zachwycającą, że musiałbym chyba być głupcem nad głupcami, aby odrzucać dobrowolnie takie szczęście.
— Nie, nie — zaprotestowała Nataszka. — Mówiłyśmy o tem nie raz. Byłyśmy przekonane z góry, że w ten sposób odpowiesz. Ale tak być nie może, bo chciej to zrozumieć, jeżelibyś uważał się za związanego owem słowem, wyglądałoby to z jej strony na rodzaj nacisku, na chęć wyzyskiwania ciebie, co jej w głowie wcale nie postało... Zaślubiłbyś ją, aby uczynić zadość dziecinnemu zobowiązaniu i toby źle wypadło dla was obojga.
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.