— Jakąż tam znowu wieść niemiłą donosi mi Bilibin? Ah! zapewne o zwycięztwie... teraz kiedym z wojska wystąpił... Tak, tak, drwi sobie ze mnie najczęściej... tem lepiej, skoro go to bawi... — Nie rozumiejąc ani połowy i nie zastanawiając się nad niczem, zaczął przebiegać machinalnie oczami list Bilibina, byle oderwać myśl na chwilę od troski o syna, która zajmywała go wyłącznie i sprawiała mu męki niewypowiedziane.
Bilibin przyczepiony do głównej kwatery, w swoim charakterze dyplomatycznym, pisał mu list niesłychanie długi, po francuzku, ma się rozumieć, w którym pełno było uwag i słówek dowcipnych, napisanych w duchu francuzkim. Malował on jednak Andrzejowi obecną kampanią, z szczerością i śmiałością na wskroś patryotyczną. Nie cofał się przed sądem, choćby najsurowszym i najzłośliwszym, byle tylko był sprawiedliwym rosyjskich kroków, i prawie ruchu każdego ich armji. Gdy go się czytało, można było spostrzedz łatwo, że znudzony śmiertelnie dyskrecją, do której są zmuszeni ogólnie dyplomaci, czuł się nader szczęśliwym, mogąc wylać żółć całą przed kimś tak pewnym, jak książę Andrzej. List ów daty dość dawnej, był jeszcze pisany przed bitwą pod Eylau.
„Od chwili naszych tak świetnych powodzeń pod