od dawna między nimi, zacieśniły się jeszcze obecnie. Stali się nierozłącznymi. Denissow oszczędzał ile możności młodziutkiego oficerka, nie narażając go na wyprawy grożące zbyt wielkiem niebezpieczeństwem. Nie posiadał się z radości ile razy Rostow wracał z podobnej wycieczki cały i zdrów. W jednej takiej wyprawie, aby wydobyć skąd jakiegoś pożywienia dla żołnierzy, Rostow spotkał we wsi sąsiedniej starca, rodem Polaka z córką, która karmiła małego synka. Na pół nadzy, ginąc prawie z głodu i zimna, nie mieli żadnego sposobu żeby wydostać się z tej dziury. Mikołaj zabrał ich do obozu, umieścił obok siebie w małej izdebce, i dopomagał im jak mógł, póki starzec zdrowia nie odzyskał i sił nie nabrał. Jeden z jego towarzyszów broni, mówiąc wogóle o kobietach, zaczął stroić żarty z Rostowa, zapewniając ze śmiechem, że jest najsprytniejszym z nich wszystkich. Tylko zły z niego koleżka. Powinien był przecie i drugim pokazać ten specjalik, ową młodą i ładną Polkę, którą wygrzebał i odkrył w jakiejś brudnej chałupie, niby perłę drogocenną na śmiecisku. Dotknięty do żywego docinkami żartownisia, odpowiedział na nie gradem obelg, do tego stopnia, że o mało nie zaczęli się rąbać na ostro, i Denissow zaledwie zdołał burzę zażegnać i uspokoić zacietrzewionych. Gdy znaleźli się sami, Denissow nie znając sam dokładnie jakiego rodzaju stosunki łączyły Rostowa z ową Polką, zaczął mu wymawiać zbyteczne uniesienie:
— Czyż mogłom postąpić inaczej? — tłumaczył się Rostow. — Widzę w niej jakby moją siostrę rodzoną i
Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.