istotnie zamiatał oczami, niby lis ogonem, spozierając to w górę, to na dół, tylko nie na Rostowa. Rozparł się, założył nogę na nogę i miał taką minę nadętą, jak jenerał słuchający raportu jednego ze swoich podwładnych.
— Oh! słyszałem o bardzo wielu sprawach w tym rodzaju — bąknął od niechcenia. — Car jest pod tym względem nieubłagany... pełny niezwykłej u niego surowości... Mojem zdaniem byłoby lepiej nie udawać się z tem wprost do cara, tylko wręczyć po prostu suplikę Denissowa, jenerałowi główno dowodzącemu. Sądzę zresztą, że...
— Powiedz mi wyraźnie i nie owijając w bawełnę: — „Nie chcę i nie zrobię!“ — wybuchnął Rostow rozdrażniony w najwyższym stopniu.
— Ależ... i owszem... zrobię co będę mógł...
Żeleński zawołał na Borysa, wetknąwszy głowę pod portjerę, dzielącą namiot na dwie ubikacje, obszerniejszy i mniejszą.
— Idź do nich, idź — naglił Mikołaj Borysa, sam nie chcąc się dać namówić do wzięcia udziału w wieczerzy. Został w Borysa sypialni, przemierzając ją krokiem niespokojnym, przy odgłosie ożywionej teraz rozmowy francuzkiej, brzęku talerzy i kieliszków.
Dzień był rzeczywiście wybrany najfatalniej, aby przedsięwziąć kroki w tym rodzaju, było niepodobień-